Geoblog.pl    azjatycki    Podróże    Tajlandia i Indonezja    Religijnie przy kurczaku ;)
Zwiń mapę
2016
07
mar

Religijnie przy kurczaku ;)

 
Indonezja
Indonezja, Surabaya
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16631 km
 
Na lotnisku w Surabayi zameldowaliśmy się wczesnym wieczorem, odebrać i zawieźć nas miał hotelowy transfer wliczony w cenę pokoju, potwierdzony wcześniej mailowo. Na przylatujących czekało sporo osób, oczywiście głównie taksówkarzy, ale nigdzie nie widać było kartki z naszymi nazwiskiem lub nazwą hotelu. Zaczęliśmy się więc kręcić po terminalu, ale nie wyglądało to najlepiej, bo jeżeli nikt nie czekał z jakimś oznakowaniem, to nie bardzo widzieliśmy szansę żeby się odnaleźć. Zadzwonić też nie bardzo mieliśmy jak, bo po pierwsze rozładował mi się telefon (tutaj od biedy mieliśmy powerbanka), a po drugie nie mieliśmy kasy na indonezyjskiej karcie, a nie opłacało nam się jej doładowywać wiedząc, że rano opuszczamy ten kraj.

Od początku ignorowaliśmy jak zwykle super natrętnych taksówkarzy, ale że transportu z hotelu nie było, nie pozostawało nam nic innego jak jednak skorzystać z ich usług. Zwłaszcza, że do hotelu mieliśmy ok. 2-3 km. Zaczęliśmy więc z nimi rozmawiać, jednak ceny nam proponowane były absurdalnie wysokie i dla zasady nie mieliśmy ochoty dać się naciąć mafiozom po raz kolejny ;) Zirytowani odrzucaliśmy więc zatem kolejne "świetne propozycje" (oczywiście według licznika nikt nie chciał jechać) i kręciliśmy się rozglądając w nadziei, że może jednak nasz transfer hotelowy się zjawi.

W pewnym momencie zaczepił nas jakiś koleś, z początku myślałem że to kolejny taksówkarz lub innego rodzaju naciągacz :) Zaczął podpytywać czy w czymś nam nie pomóc i czego szukamy, ale jakoś tak dobrze mu z oczu patrzyło, a po chwili obok pojawiła się jego żona i synek na czymś w rodzaju seagwaya. Okazało się, że on naprawdę po prostu chciał pomóc :) Wytłumaczyliśmy o co chodzi, po czym pan wziął numer do hotelu i zadzwonił wyjaśnić sprawę. Okazało się, że hotel o naszym transferze... zapomniał. Super, biorąc pod uwagę, że potwierdzali go mailowo 3 godziny wcześniej ;] Pan z rodziną poinformował nas, że czekają właśnie na znajomego, który przylatuje z Jakarty i jeżeli chwilę poczekamy to z chęcią odwiozą nas do hotelu, zwłaszcza że znają te okolice. Mieliśmy dość użerania się z taksówkarzami, do tego rodzina wydawała się bardzo miła, więc z chęcią przystaliśmy na propozycję.

Po jakimś czasie zjawił się ich znajomy, pojawiła się nagle również ich nastoletnia córka i w 7-osobowym składzie udaliśmy się na parking. Na szczęście auto było duże i nie było problemu, żebyśmy wszyscy się zmieścili. O ile rodzinka jako tako mówiła po angielsku, to okazało się, że ich znajomy studiował w USA, więc władał językiem Szekspira świetnie, a co za tym idzie rozmowa się kleiła. W pewnym momencie nasi nowi znajomi stwierdzili, że są głodni i jeżeli nie mamy nic przeciwko, to zanim zawiozą nas do hotelu, zapraszają na kolację. Chwilkę się wahaliśmy, ale że sami byliśmy bardzo głodni, a towarzystwo bardzo miłe, stwierdziliśmy się chętnie.

Kilka minut później byliśmy już w restauracji serwującej specjały z Lomboku, skąd pochodził nasz gospodarz. Były to głównie kurczaki na różne sposoby, do tego ryż, jakaś zupka i przekąski, całość bardzo smaczna.

Przede wszystkim jednak mieliśmy okazję się lepiej poznać, jak i wzajemnie powymieniać informacje na temat naszych krajów. Moderatorem dyskusji był przede wszystkim znajomy z Jakarty, imieniem Steven, który okazał się księdzem :) A dokładniej pastorem chrześcijańskim, jakiś odłam protestantyzmu czy coś w tym rodzaju. Jeździ po świecie i naucza wiary i za to mu płacą, nienajgorzej :) Do Surabayi też przyjechał nauczać i z tego co wywnioskowaliśmy zapoznana przez nas rodzinka jest pod jego opieką duchową ;) Niemniej kawał świata zwiedził, więc było o czym rozmawiać.
Poznaliśmy też lepiej całą rodzinę (tato Bambang, mama Vivien, syn Bryan i córka Jenifer), która ostatnie kilkanaście lat spędziła w Japonii. Widać to było zwłaszcza po córce, która stajla miała takiego właśnie japońskiego (gdzie spędziła prawie całe życie) i z tego co się dowiedzieliśmy nie jest specjalnie zachwycona powrotem do ojczyzny. Ogólnie rodzina taka dość nowoczesna i raczej z wyższej klasy indonezyjskiej, ale przede wszystkim super przyjazna i sympatyczna. Jak się później dowiedzieliśmy, przygodą z nami podzielili się podczas spotkania religijnego :)

Ogólnie wieczór był super miły i zdecydowanie fajnie spotkać w podróży bezinteresownych, sympatycznych ludzi, którzy nie tylko chcą pomóc, ale również przybliżą trochę miejscowe życie. Po kolacji (za którą zapłacili mimo naszych protestów) odwieźli nas do hotelu, a do tej pory utrzymujemy kontakt przez FB.

A jeszcze odnośnie ludzi w Indonezji to od samego początku w tym kraju byliśmy cały czas bardzo pozytywnie zaskoczeni. O ile to Tajlandia jest nazywana "Krainą uśmiechu" to ciężko oprzeć się wrażeniu, że ludzie mają tam już trochę dość nieprzebranych hord turystów. Przynajmniej w miejscach turystycznych, może na głębokiej prowincji jest inaczej. Natomiast w Indonezji wszyscy byli cały czas uśmiechnięci, szczerze sympatyczni i bardzo pozytywnie nastawieni. Więc tutaj duży plus dla tego kraju, a przecież jest to Państwo przede wszystkim mułzumańskie, co w dzisiejszych czasach nie kojarzy się najlepiej ;]

Hotel mimo wpadki z transferem (co wyszło nam na dobre), okazał się świetnym wyborem. Mimo, że w nazwie był homestay, to w cenie 80 zł dostaliśmy pokój o standardzie 4 gwiazdek (nowocześnie urządzony, klima, sejf, kapcie, kosmetyki itd.), smaczne śniadanie i transfer rano na lotnisko (tu już bez problemów). Zdecydowanie polecamy Sunshine Family Homestay jak ktoś szuka noclegu w pobliżu lotniska Surabaya.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 79 wpisów79 77 komentarzy77 578 zdjęć578 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.02.2016 - 17.03.2016
 
 
08.02.2015 - 10.03.2015
 
 
27.02.2014 - 20.03.2014