Podróż do Ambon, mimo że dość długa, upłynęła bezproblemowo, a ze stateczku w oddali było nawet przez chwilę widać delfiny. Moim problemem natomiast było mocne zapalenie ucha, które nasilało się od rana. Zapalenie ucha mam praktycznie na każdym wyjeździe, co jest zapewne konsekwencją całych dni spędzanych w wodzie i pod nią. Tak ostrego zapalenia jeszcze jednak nie miałem, całkowicie zatkane ucho i ciągły, ostry ból utrudniał mi mocno funkcjonowanie. Toteż gdy dotarliśmy do portu w Tulehu trochę powalczyliśmy z mafią taksówkarzy, chwilę poszukaliśmy jakiegoś transportu publicznego, ale w końcu poddaliśmy się i ze względu na koszmarny upał i ogólne średnie samopoczucie wzięliśmy taksę do upatrzonego wcześniej Hero Hotel Ambon.
Hotelik okazał się całkiem przyjemny, nowocześnie urządzony w śmiesznie hipsterskim stylu (m.in. fotele w restauracji stylizowane na sedesy), zapewniał komfortowe pokoje i niezłą restaurację. Jako że głodni byliśmy niczym wilcy, zaczęliśmy od obiadu z dużą ilością ryby, w tym pysznymi szaszłykami z tuńczyka. Resztę dnia spędziliśmy pąklując w chłodzie klimy naszego pokoju, podziwiając w TV dzielnych, amerykańskich policjantów wyłapujących w pełnych dramatu akcjach groźnych przestępców, czyli nastolatków łowiących ryby bez karty wędkarskiej ;)
Następnego dnia rano z uchem było jeszcze gorzej, a że mieliśmy tego dnia zaplanowane dwa loty, postanowiłem pogłębić swą znajomość z indonezyjską służbą zdrowia i skonsultować ucho z jakimś lekarzem, zanim wsiądę do samolotu. Z rana ruszyliśmy więc po śniadaniu w teren. Google pokazywało, że szpital znajduje się kilka minut spaceru od nas, tam też więc się skierowaliśmy. Szpital nie wyglądał zbyt imponująca, do tego wokół roztaczała się mocna woń szamba, więc nie nastrajało to zbyt entuzjastycznie ;) Personel po angielsku też nie bardzo, ale przy pomocy gestykulacji i translatora udało się ustalić, że laryngologa tu nie ma, jest natomiast w innym szpitalu. Pani pomogła nam złapać 2 ojeki (czyli taksówki motocyklowe) i już po chwili pędziliśmy ulicami Ambon do celu. W kaskach oczywiście :) Jechaliśmy ze 20 minut, a zapłaciliśmy każdemu z kierowców po 3 zł, w końcu nie poczuliśmy się oszukani przez taksiarzy :)
W szpitalu na start trafiliśmy do apteki, gdzie udało się kupić krople do ucha z antybiotykiem, więc początek udany. Następnie jakaś pani w fartuchu na migi pokazała nam, że laryngolog jest u góry, ale najpierw musimy iść na koniec korytarza do rejestracji. W sali siedziało z 50 osób, większość kłębiła się wokół jakiegoś pana który pokrzykiwał i rozdawał co jakiś czas karteczki. Nie bardzo wiedzieliśmy o co chodzi, ale jakaś pani wzięła nas pod swoje skrzydła i przepychając się wywalczyła dla nas karteczkę z numerem 40 ;) Na jej karteczce był numerek 19, więc nietrudno się było domyślić, że jest jakaś kolejka, a przed nami 40 osób :) Stwierdziłem, że jakkolwiek ten system nie działa to nie ma co nawet próbować i czas rozegrać swoją Kartę Białasa ;) Ogólnie w Azji biali często mają duże fory, a odgrywając zagubionego i przygłupiego turystę który nic nie rozumie, ale ma za to duży problem, można sporo załatwić poza oficjalnym obiegiem ;) Tak też uczyniliśmy i na pewniaka udaliśmy się na górne piętro szpitala, gdzie zaczęliśmy tłumaczyć jakiejś pani, że szukamy doktora od ucha. Pani zaprowadziła nas pod jakiś gabinet, informując że tutaj mamy siedzieć i doktor będzie za jakiś czas. Urzędująca w środku pani pielęgniarka (?) spojrzała na nas z przerażeniem, ale nic nie powiedziała :) Po około pół godzinie zawołano nas do środka, gdzie czekał już pan laryngolog, w mundurze wyglądającym jak wojskowy. Po angielsku mówił jednak w miarę przyzwoicie, miał też fachowy sprzęt do badania ucha. Po krótkiej konsultacji zdiagnozował zapalenie ucha zewnętrznego, przepisał antybiotyki i sterydy i stwierdził, że nie ma problemu żebym leciał samolotem. Co bardzo miłe powiedział, że żadnej kasy nie trzeba i wizyta była za darmo ku chwale Indonezji :) Wiwat! ;)
Po kolejnej wizycie w aptece wróciliśmy znów na motorach do hotelu, skąd następnie udaliśmy się na lotnisko. Tam zjedliśmy coś w lotniskowym fast foodzie, pogadaliśmy z Niemcem który również był na Bandach i polecieliśmy do Surabayi z przesiadką w Makassar.