Ambon spodobało nam się już od samego patrzenia przez okno lądującego samolotu. Od razu widać, że jest tu dość dziko, a przyroda jest piękna. Nic dziwnego, jest to w końcu bardzo daleki wschód Indonezji i blisko już tu bardzo do Papui i czy Australii.
Na lotnisku przywitała nas standardowo grupa taksówkarzy, ale bardziej sprawiali oni wrażenie ekipy z Hawajów niż standardowej mafii ;) Wyluzowani i uśmiechnięci nie walczyli między sobą specjalnie kto ma nas wziąć. Za kurs z lotniska do portu zapłaciliśmy 150 000 IDR, jednak podróż trwała godzinę, a po drodze zajechaliśmy jeszcze do biura Pelni (operator statków) kupić bilety. W porcie okazało się, że do naszego statku mamy jeszcze kilka godzin, natomiast przycumowany był gigantyczny wycieczkowiec pełen starszych turystów, przede wszystkim Niemców. Byli oni na "objazdówce" po okolicznych morzach i w Ambon mieli jeden z przystanków. Czekała na nich orkiestra, banery powitalne, policja, autokary, masa kramów i ogólnie spore poruszenie ;) My tymczasem postanowiliśmy udać się coś zjeść. Chcieliśmy pieszo znaleźć jakąś knajpkę, ale przyczepił się do nas kierowca rikszy rowerowej (tzw. becak) i bardzo usilnie namawiał nas na kurs. Nie było nam to specjalnie na rękę, ale wyglądał tak nędznie i biednie, że w sumie z litości daliśmy się powieść jemu i jego koledze (do rikszy wchodzi jednak osoba z plecakiem). Zawieźli nas do całkiem przyjemnej knajpki (choć nie najtańszej jak na miejscowe standardy), gdzie zjedliśmy smaczny makaron z owocami morza. Nasi szoferzy czekali przed knajpą, aż zjemy i odwieźli nas do portu. Gdy przyszedł moment zapłaty było trochę nieporozumień, gdyż po pierwsze ni w ząb nie mówili oni po angielsku, a po drugie trochę ich poniosło z oczekiwaną kwotą ;] Niemniej jakiś kompromis udało się wypracować i wróciliśmy do portowej poczekalni.
Nasz statek zapowiadany był na godzinę 18:00 i od 15:00 w porcie zaczęło gromadzić sporo ludzi, a na ich potrzeby również masa kramików sprzedających przekąski, napoje, baloniki Hello Kitty, wachlarze itd. Czekali oni w cieniu kontenerów przy przystani gdzie miał pojawić się statek, my natomiast w głównej poczekalni z wiatrakami, kibelkiem itd. Co ciekawe i niestety rasistowskie, nie wpuszczali osób miejscowych czekających na nasz statek do poczekalni, my jako biali jak zwykle mieliśmy łatwiej. Dla nas fajnie, ale ogólnie to już mniej.
Nasz statek nie pojawiał się, natomiast zjawiła się lokalna grupa folklorystyczna, która miała zrobić pokaz dla turystów rejsowych. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i załapaliśmy się na przedstawienie. Była gra na różnego rodzaju dziwnych instrumentach oraz tańce w lokalnych strojach. W pewnym momencie tancerze zaczęli dobierać sobie partnerów z widowni i tym samym chcąc nie chcąc wylądowałem w centrum akcji podskakując śmieszne pląsy z lokalną nastolatką ;) Jak celebryta mogłem poczuć się już wcześniej, gdyż chodząc po porcie co chwila dziewczęta prosiły mnie o wspólne zdjęcie lub selfie, a 'Hello Mister'' słyszałem od co drugiej osoby ;)
Koło 18:00 pojawił się w końcu nasz statek, prawdziwy kolos. Czytałem już wcześniej, że statki Pelni i punktualność to dwie sprzeczności, a fakt że o godzinie gdy miał wyruszyć dopiero przybył nie zapowiadał tutaj rewelacji. Gdy zaczęliśmy iść w kierunku wejścia co chwila miejscowi zawracali nas, informując że to nie ten statek i pokazując na wycieczkowiec ;) Nic dziwnego, gdyż oprócz spotkanej pod statkiem trójki białych, na kilkuset pasażerów reszta to byli lokalesi. Żeby było raźniej podłączyliśmy się do trójki białych i w pięcioosobowej grupie zaokrętowaliśmy się i zaczęliśmy szukać miejsca gdzie można by spędzić podróż. I znaleźliśmy miejsce dużo lepsze niż się spodziewałem... Okazało się bowiem, że na 9 piętrze był całkiem normalny supermarket (coś jak Żabka), a przed wejściem do niego na świeżym powietrzu pod daszkiem stoły i krzesła. Wraz z dwoma Francuzami i Anglikiem założyliśmy zatem mały obóz i zaczęliśmy oczekiwań na rejs. No i tak czekaliśmy i czekaliśmy ;) Statek wypłynął w końcu o 22:00 z 4-godzinnym opóźnieniem...
Podróż sama w sobie była niezłą przygodą, statek był bowiem bardziej z tych "klimatycznych" niż luksusowych ;) Wycieczki do toalety sprowadzały się do błądzenia po labiryntach korytarzy i pięter, co samo w sobie było ciekawe ;] Na naszej miejscówce przykolegował się do nas starszawy pan, który przychodził co jakiś czas i zagadywał ;] Rozmowa szła ciężko bo mówił strasznie cicho i nie do końca wiem w jakim języku, więc głównie on sobie mówił pod nosem, a jak przytakiwałem ;] Udało mi się jednak finalnie dowiedzieć, że naucza on na Uniwersytecie w Makassar (prawdopodobnie o kulturze papuaskiej), ma tytuł doktora i pokazywał nam nawet książkę którą napisał :)
Sama podróż była jednak dość męcząca. Po pierwsze nie było w ogóle wiatru (choć z drugiej strony w ogólnie nie bujało), przez co było dość gorąco i duszno, głównie przez zamiłowanie Indonezyjczyków do papierosów (przeszkadzało mimo, że byliśmy na zewnątrz). Ale głównym minusem było to, że nasłuchaliśmy się historii że na statkach Pelni grasują kieszonkowcy i trzeba być czujnym, a my jako biali z definicji jesteśmy ciekawym łupem. Z tego powodu nie bardzo mogliśmy sobie pozwolić, żeby po prostu przespać rejs. Podsypialiśmy więc po trochę na zmianę, podobnie jak nas biali towarzysze, ale odpoczynkiem to bym tego nie nazwał ;]
Po 5 rano dotarliśmy w końcu w ciemnościach do portu na Banda Neira, gdzie czekał na nas pan Bahri z hoteliku Delfika 2, gdzie umówiliśmy się mailowo na nocleg (200k IDR za pokój z łazienką, wiatrakiem i śniadaniem i widokiem na morze i wulkan). Na przybycie statku w porcie czekała ogromna ilość straganów z jedzeniem i nie tylko. My po krótkim spacerze dotarliśmy do naszego pensjonatu, gdzie padliśmy na łóżko i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.