Z Koh Rok zgodnie z umową zabrała nas łódź jednej z wycieczek z Koh Lanty, po drodze załapliśmy się jeszcze na wliczony w cenę obfity obiad i snorkeling. Po ok. 30-40 minutach (był to speedboat) dotarliśmy do Lanty i opłynęliśmy prawie całe wybrzeże wysadzając kolejnych turystów na ich plażach. Wyspa jest bardzo mocno turystyczna i takie też były mijane plaże, ponadto nie były szczególnie powalające jeżeli chodzi o urodę. Nas wysadzono na samym końcu, w porcie, skąd mieliśmy bez problemów wydostać się z wyspy i ruszyć w dalszą drogę. Dość szybko znaleźliśmy nocleg, a że 4 ostatnie dni spędziliśmy w namiocie, to tym razem dla odmiany trafił nam się apartamencik z klimą, plazmą i aneksem kuchennym ;] Po zrzuceniu bagaży ruszyliśmy w miasto ogarnąć trochę spraw logistycznych związanych z dalszą podróżą. A że w Tajlandii wszystko jest proste, więc już za rogiem załatwiliśmy bilety na autobus na następny dzień do Pak Bary, skąd odpływają statki do Parku Narodowego Tarutao. Następnie udaliśmy się na obiad, do bankomatu i na zakupy do supermarketu, uzupełnić różne zapasy. Wieczorem załapliśmy się na świetne targowisko, pełne ulicznych stoisk i budek z jedzeniem. Mieliśmy okazję spróbować m.in. słynnego mango sticky rice- jest to specjalny klejący ryż, polany słodkim, skondensowanym mlekiem, posypany orzeszkami (?) i podawany z pysznym,dojrzałym mango. Całość tworzy nieziemską kompozycję, jeden z najlepszych deserów ever! Pokręciliśmy się trochę po targu i udaliśmy się w końcu na spoczynek, gdyż z samego rana spod hotelu odebrać miał nas busik.