Wczoraj opuściliśmy przepiękną i zupełnie jeszcze nieodkrytą przez turystykę wyspę Fulidhoo i udaliśmy się na bardzo popularną i rozwiniętą Maafushi. Pierwszy kontakt z nową lokacją jeszcze bardziej uświadomił nam, jak wielki mieliśmy fart trafiając na Fulidhoo. Nie żeby Maafushi była jakaś straszna, wręcz przeciwnie, jest całkiem przyjemna. Ale w porównaniu z Fulidhoo, gdzie mieliśmy szczęście spędzić praktycznie cały wyjazd, jest to przepaść. Fulidhoo to rajska, dzika wysepka o niesamowitym klimacie, spokoju i pięknie. Maafushi to natomiast taka trochę Łeba. Jest błękitnie morze, ładne plaże, palmy itd., ale jest też ogrom hoteli, pensjonatów, restauracji, turystów itd. A kolejne budują się wszędzie gdzie się da. Ma to też swoje plusy, które przez te dwa dni pobytu tutaj staramy się wykorzystać.
Oprócz standardowych kąpieli w morzu jest tu też spory wybór klimatycznych knajpek na plaży, są też tanie centra nurkowe, z których nie omieszkałem skorzystać. Wczoraj i dziś zrobiłem w sumie 3 nurkowania, podczas których widziałem sporo fajnych stworów, jak żółwie, pływające "luzem" spore mureny (zazwyczaj siedzą w dziurach i tylko pysk wystawiają), rekina, płaszczki, wielkiego napoleona i masę różnych ryb oczywiście. Miałem też okazję przetestować podczas nurkowania aparat podwodny, wg producenta szczelny do głębokości 15 metrów. Przy 13-14 metrach ciśnienie wgniatało mu już wyświetlacz (po wynurzeniu się odgniótł oczywiście), ale dał radę i sprawdził się fajnie również podczas nurkowania. Więc jeżeli ktoś planuje kupno aparatu na wakacje, polecam mocno Olympusa TG-2.
Oprócz tego moczymy się w morzu, przesiadujemy w knajpkach na plaży i cieszymy się ostatnimi chwilami wakacji. Już jutro płyniemy do Male, skąd pojutrze rano lecimy do domu. Podsumowując, Maafushi to ciekawe doświadczenie i przyjemne miejsce, ale też świetne odniesienie do Fulidhoo, wysepki gdzie za naprawdę niewielkie pieniądze (było tam sporo taniej niż na Maafushi), mieliśmy rajskie i pocztówkowe Malediwy jak z reklamówki batonika Bounty ;]