Po 3 lotach i wycieczce promem dotarliśmy w końcu na wyspę Fulidhoo, położoną na atolu Vaavu. Przed przyjazdem tutaj nie byliśmy do końca pewni czego się spodziewać, gdyż w internecie nie ma praktycznie żadnych relacji z tego miejsca, ogólnie też baaardzo mało informacji. No i do tego podejrzanio tanio... To co udało nam się znaleźć zapowiadało się dobrze, ale jechaliśmy trochę w ciemno. Czyli w sumie tak jak lubimy ;]
To co zastaliśmy na miejscu przerosło jednak wszelkie nasze oczekiwania. Wyspa jest niesamowicie piękna (a mamy w Azji już całkiem spore porównanie), wręcz magiczna. Przepiękne plaże z białym piaseczkiem, krystalicznie czysta woda, bujna roślinność i przede wszystkim urzekający spokój tego miejsca. Uroku całości dodają lokalesi, którzy prowadzą niespieszne życie, głównie zajmując się (na podstawie naszych krótkich obserwacji) łowieniem ryb i budową łodzi i statków. Całości spokoju tej wyspy dopełnia fakt, że w tej chwili jest na niej łącznie z nami czworo turystów :) My, sympatyczna parka z Niemiec i tyle. Pensjonacik w którym mieszkamy też niczego sobie, nie tylko jest klima, ale nawet mamy internet (baaaaaaaardzo powolny, stąd mało zdjęć) i sporą plazmę na ścianie :) Żona gospodarza wedle naszych życzeń gotuje pyszne i obfite posiłki, krolują oczywiście ryby w różnych postaciach. Kierownik np. przynosi ryby które dzisiaj rano złowił i pyta się którą chcemy na obiad lub kolację, po czym trafia ona zgrillowa lub np w curry (a zazwyczaj w kilku postaciach, uzupelniona o ryż, makaron, warzywa i owoce) na stół. I to wszystko za grosze :) Czas spędzamy na kąpielach w morzu, snorkelingu, gospodarz pożyczył mi też wędkę, a w planie mamy wycieczki na okoliczne bezludne wyspeki lub wędkowanie. Jesteśmy tu dopiero drugi dzień, ale poki co pełen pozytyw.