Po powrocie z Sepilok do Kota Kinabalu, prawdziwie po backpakersku zalogowaliśmy się do 4-gwiazdkowego hotelu :P Na dworze padało, więc miasto sobie odpuściliśmy. Następnego dnia udaliśmy się na lotnisko i po 2 godzinnym locie wylądowaliśmy w Clark, 100 km od Manili. Filipiny przywitały nas ładną pogodą. No i prawdziwie azjatyckim klimatem, więc poczuliśmy się swojsko :) Po ułożonej i cywilizowanej Malezji, Filipinom bliżej do atmosfery Indii, choć oczywiście to nie ten poziom chaosu :) Autobusem dojechaliśmy do Manili, przeogromnej, niekończącej się i strasznie zakorkowanej metropolii. Po zalogowaniu w hotelu poszliśmy zjeść. Okazało się, że koło nas jest bardo fajna knajpka w lokalnym klimacie. Miejscowi mieli świąteczną imprezę, więc były czapki Mikołaja, choinki, prezenty i karaoke. Trzeba przyznać, że przeciętny Filipińczyk śpiewa lepiej ni Celine Dion :P Ogólnie pierwsze wrażenia Filipin decydowanie pozytywne!
Za chwilę wsiadamy do samolotu na Palawan i dziś w końcu powinniśmy wylądować na plaży. Zdjęcia i więcej informacji będę pewnie dopiero za tydzień czy dwa, bo przez najbliższy czas raczej nie będziemy mieć dostępu do internetu.