W dniu dzisiejszym z własnej woli wstałem o 5 rano i wraz z Oliwerem, Niemcem z pokoju obok wybrałem się na wycieczkę pod hasłem „big game fishing”, czyli na wędkowanie celem złapania grubego zwierza ;) Gdy ruszaliśmy łodzią wraz z dwoma lokalnymi przewodnikami było jeszcze ciemno, ale dość szybko wstało słońce. Zaczęliśmy od tzw. „trollingu”, czyli zarzuciliśmy w morze bardzo mocne wędki, a przynęta była ciągnięta za łodzią podczas gdy krążyliśmy po okolicy. Nie przynosiło to większych efektów, ale widzieliśmy za to po drodze stado około 20 delfinów, wesoło skaczących nad powierzchnią i płynących jakiś czas kilkadziesiąt metrów od łodzi. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na granicy z płytszą wodą i zaczęliśmy normalny spinning. Mi udało się złowić dwa małe red snappery (ok. 30 cm), koledze jednego. Płynąc dalej mijaliśmy tzw. sand banks, czyli małe łachy piasku pośrodku oceanu. Jest to jedna z atrakcji turystycznych Malediwów i organizowane są na nie wycieczki, więc skoro już przepływaliśmy obok takiego tworu, to postanowiliśmy wyskoczyć z łodzi i dopłynąć na te piaskowe wysepki. Jest to bardzo fajna sprawa i śmieszne uczucie stać na kilkumetrowym skrawku piasku na środku oceanu. Widoczki też piękne, aczkolwiek jest to atrakcja na krótszy czas i nie bardzo wiem, co można by tu robić cały dzień. Po powrocie na łódź znów zaczęliśmy łowić na spinning i tym razem kolega z Niemiec trafił w dziesiątkę, gdyż na hak trafiła mu się bardzo duża ryba. Walka trwała z dobre 10 minut, ścieżka dźwiękowa walczącego wędkarza niczym przy porodzie, ale w końcu 16- kilogramowa Jitti (nie wiem jaka jest polska nazwa) wylądowała na pokładzie, a wieczorem na naszych talerzach. Więcej sukcesów wędkarskich tego dnia nie zanotowano i wróciliśmy o 11 na śniadanie do pensjonatu, gdzie kobiety czekały już na myśliwych i zwierzynę ;]